poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Zamiatanie kwietniowe



   Tak oto dziś, kochani, wzięłam miotłę i pozamiatałam.


Pozamiatałam SPAM na blogu.
Jak to możliwe, że jeszcze nie dałam Wam znać, co i jak się u mnie odbywa, co toleruję, a czego nie? Może po prostu nie daliście mi ku temu powodów - w większości jesteście naprawdę wspaniali.

Już tłumaczę, o czym ja w ogóle plotę. ;)


BLOG

     Długo zastanawiałam się nad tym czy założyć bloga. Moje doświadczenia w tej sferze bynajmniej nie są znikome, gdyż od paru lat siedzę w świecie blogów, forów etc. Tyle, że zawsze były to blogi z opowiadaniami, a ja niestety mam tendencję do porzucania raz zaczętych rzeczy na rzecz nowych pomysłów, które kumulują się w mojej głowie, by nagle wybuchnąć. Tym razem miałam ochotę na blog tematyczny. Tylko własnie - jaki temat miałby on obejmować?

     Dużo czytam, więc pierwszą myślą, jaka wpadła mi do głowy, były recenzje książek. No dobrze, ale co by było, gdybym obejrzała fantastyczny film i jego również chciałabym Wam polecić? To by zniszczyło mi cały mój system! Dlatego zdecydowałam się na blog wielotematyczny - jak już zdążyliście zauważyć. Ciągle go rozbudowuję, szukam nowych pomysłów, a kiedy przeczytam/obejrzę coś nowego - od razu dzielę się tym z Wami.

     Przeglądając sieć, zaglądając na twórczość innych natknęłam się na tzw. "blogi-pamiętniki", które bardzo lubię czytać. Pomyślałam sobie, że dobrze by było czasami zrobić taką odskocznię od recenzji i napisać coś, co byłoby jeszcze bardziej "od siebie". Spodziewajcie się więc również takich wpisów, ale od razu zaznaczam, że nie będzie tam wielu szczegółów - za bardzo cenię sobie prywatność.


BLOG OD STRONY TECHNICZNEJ

     Ciągle bawię się szablonem, tłem i zdjęciem w nagłówku, także możecie spodziewać się niespodziewanych zmian :D

     Słowa, które są widnieją w nagłówku: "Świat jest tak wielki, że wszystko jest szczegółem" zostały wypowiedziane przez Wisławę Szymborską, której twórczość bardzo cenię.

     Słowa pod nagłówkiem: "ERROR nr 221b: live fast, love hard, die young". "221b" zapewne rozpoznają fani Sherlocka Holmesa ;) Reszta została wybrana przypadkowo, po prostu natrafiłam na piosenkę zespołu Faraon Young o tym samym tytule, co moje hasło. "I wanna live fast, love hard, die young
And leave a beautiful memory" - brzmi nieźle, choć nie do końca zgadza się z moją filozofią życia. Za to idealnie pasuje do niektórych artystów, których opisuję czy też będę opisywać.

     Zerkajcie czasem na "notkę", która jest pod spodem. Oprócz daty założenia bloga (5 kwietnia 2014r), będę tam czasem zamieszczać informacje dla Was, np. o nowym wpisie czy o krótkiej przerwie.


KOMENTARZE

    U góry, pod nagłówkiem, widnieje napis: "Zachęcam do czytania i konstruktywnego komentowania! ;)". Pisząc "konstruktywnego" miałam na myśli naprawdę wartościowe komentarze, czyli takie, które wnoszą coś swoją treścią. Nikt mi nie płaci za czytanie ich, więc niektórzy mogliby darować sobie pisanie o niczym. Kiedy ktoś pisze "Fajny blog", "Wartościowa notka!", "Bardzo ciekawie piszesz!" - nie mam żadnej gwarancji, że cokolwiek z tego, co napisałam, przeczytał.

     Miałam dwa razy taką sytuację, w której ktoś napisał mi jedno zdanie. Jedna z tych osób wspomniała coś o obserwacji i podała adres do siebie, druga nie. Pierwszy jednoznacznie uznałam za spam, drugi zostawiłam. Czasem trudno mi jest rozgraniczyć czy ktoś zbiera czytelników czy po prostu nie potrafi napisać dłuższego komentarza.

     W to, co piszę, wkładam dużo serca, naprawdę staram się dopracować każdy wpis tak, żebym była z niego w stu procentach zadowolona. Nie rozumiem ludzi, którzy piszą "mi się mój wpis nie podoba, ale napisałam go dla Was..." - jak można dawać ludziom coś, co nas samych nie zadowala? (Wiem, wiem, ludzie piszą to, bo chcą, żeby wszyscy zaprzeczali, że tak nie jest, że blog jest świetny etc.). Tylko, że to trochę pachnie brakiem szacunku do czytelników.

     Sama staram się pisać długie i konstruktywne komentarze. Nie wymagam od Was, żebyście pisali mi powieści na pół strony, ale zawsze miło jest poczytać coś innego, niż jedno zdanie.

     Nie obawiajcie się, usunęłam już te komentarze, co do których miałam wątpliwości. Reszta jest "czysta". :D

WASZA TWÓRCZOŚĆ

     Zawsze staram się czytać i komentować.
Tylko chciałam BARDZO, BARDZO przeprosić, ale zupełnie nie mam czasu, żeby czytać opowiadania! Jest mi z tego powodu niezmiernie przykro, ale naprawdę sporo czasu zajęłoby mi nadrobienie zaległych rozdziałów i czytanie kolejnych. Czytam jedynie te, które obserwowałam od początku, a i tak jest ich niewiele. Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie.

     Inna sprawa z tymi blogami, które komentuję, a które nie komentują 'mnie' (ewentualnie skomentowały raz). Rozgraniczam je na te, na które ja weszłam pierwsza - oczywiście nie wymagam, żeby Ci blogerzy również zostali moimi czytelnikami. Niezależnie od tego czy czytają moje wpisy, czy nie - i tak będę się pojawiać u nich. :) Druga grupa to tacy blogerzy, którzy piszą u mnie wartościowy komentarz, dają linka do siebie i więcej się nie pojawiają. Niby nie spam, bo komentarz jest dobry, ale nic poza tym. Nie ma obowiązku czytania mojego bloga, ale wówczas moje wizyty u nich zależą od tego czy ich blog mnie zainteresował, czy nie.

    (Nie przejmujcie się gwiazdkami (*) przy linkach do Was. To taka drobna informacja dla mnie.)




     Już wiem, dlaczego wcześniej nie zrobiłam takiego 'wpisu technicznego'. Nie przypuszczałam, że będę mieć tylu wspaniałych czytelników, dla których będę mogła pisać! Wiem, że już o tym wspominałam, ale chciałam jeszcze raz bardzo Wam podziękować za to, że jesteście, że czytacie i komentujecie. Sami jesteście blogerami, więc na pewno wiecie, jak ogromną motywacją jest czytanie opinii innych. ;) Jeśli coś robię źle, to śmiało piszcie o tym - nie obrażam się za krytykę, jeśli jest ona dobrze uzasadniona.

    Jeszcze jedna kwestia: 'zamiatanie kwietniowe' - to jest tak jakby podsumowanie miesiąca, które niby powinno odbyć się 5-go maja (z racji tego, że minąłby okrągły miesiąc od daty założenia), ale najprawdopodobniej w pierwszym tygodniu nic się z tutaj nie pojawi z racji matur. Także dzisiaj będziemy obchodzić wcześniejsze "mini-urodziny" bloga. Z tej okazji serwuję wirtualny tort:


I za cel stawiam sobie wytrwanie tutaj przez kolejny miesiąc!

Życzę wszystkim miłego dnia, tygodnia i żeby żadna skórka od banana nie leżała Wam na drodze!
(tak jak temu gostkowi)



Pozdrawiam! 
Angelika JJ


wtorek, 22 kwietnia 2014

"Nietykalni", którzy razem mogą wszystko!



Cześć! :)
Dziś chciałam polecić Wam film, który niedawno oglądałam i który bardzo mnie poruszył.


     Zawsze lubiłam oglądać filmy, które bazują na prawdziwej historii pewnego człowieka. To jak odkrywanie nowego świata, do tego nie wymyślonego przez scenarzystów, ale opowiadającego jakąś część życia, które przecież pisze najlepsze scenariusze. Właśnie taki jest film, pt. "Nietykalni", w reżyserii Oliviera Nakache i Erica Toledano.

     W rolę Philippe'a Pozzo di Borgo wcielił się Francois Cluzet ("Mordercze lato", "Praktykanci", "Nie mów nikomu"), natomiast Drissa - Abdela Yasmin Sellou - Omar Sy ("Szczęśliwe dni", "Nieobliczalni", "X-Men: Przeszłość, która nadejdzie"). Aktorzy są perfekcyjnie dobrani, idealnie wcielili się w swoje role, nadając im nowy wymiar.

     Historia "Nietykalnych" opowiada o niezwykłej przyjaźni sparaliżowanego bogacza (Philippe), który zatrudnia do opieki młodego chłopaka z przedmieścia, który niedawno wyszedł z więzienia (Driss). Zderzenie ze sobą dwóch różnych warstw społecznych przynosi niespodziewane efekty. Szczerość, bezpośredniość i nietuzinkowy humor Drissa pozwalają Philippe'owi spojrzeć na świat z zupełnie innej perspektywy. Mężczyzna przekonuje się, że świat widziany z wózka inwalidzkiego może być wspaniały.

     Komedia biograficzna, jak sam gatunek wskazuje, obfituje w dialogi i sceny, które doprowadzają widza do płaczu. Płaczu ze śmiechu, oczywiście. Nie mogę w tym momencie nie wspomnieć o scenie, w której Driss 'rozkręcił' przyjęcie urodzinowe swojego przyjaciela, wywołując szczery uśmiech na jego twarzy. Podobnie jak moment, w którym podczas golenia zarostu wypróbowywał na nim nowe stylizacje.

     Obaj bezbłędnie się dopełniają, razem tworzą coś wielkiego. Historia Philippe'a pokazuje, że nawet będąc milionerem człowiek nie jest szczęśliwy. Oczywiście, bez pieniędzy nie miałby zapewnionej tak dobrej opieki, nie miałby nawet tak dobrze przystosowanego wózka. Mimo to, Philippe potrzebował kogoś, kto nie będzie patrzył na niego ze smutkiem, nie będzie się nad nim litował. Potrzebował przyjaciela, który z rzeczy prozaicznych uczyni niezwykłe. Dzięki Drissowi poczuł, że naprawdę żyje, a jego życie może być piękne. W pamięć zapadły mi słowa Philippe'a: "Często podaje mi telefon. Wiesz, dlaczego? Bo zapomina.".

     Dlaczego warto zwrócić uwagę na "Nietykalnych"? Francuski humor jest bezpretensjonalny. I chodź w opisie gatunku czytamy: "biograficzny, dramat, komedia", to dramatyczne sceny są tak eteryczne, że dostrzegalne jedynie między wierszami, w odróżnieniu od amerykańskiego kina, gdzie tzw. łzawe, wyciskające łzy momenty są infantylne, patetyczne.

     Polecam "Nietykalnych" z czystym sumieniem.



Na koniec zdjęcie z filmu:




oraz zdjęcie prawdziwego Philippe'a i Abdela:



piątek, 18 kwietnia 2014

"...wczesnym rankiem czternastego dnia miesiąca nisan..." - o Poncjuszu Piłacie w "Mistrzu i Małgorzacie", Michaiła Bułhakowa



"W białym płaszczu z podbiciem koloru krwawnika posuwistym krokiem kawalerzysty wczesnym rankiem czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan pod krytą kolumnadę łączącą oba skrzydła pałacu Heroda Wielkiego wyszedł procurator Judei Poncjusz Piłat."

 - Michaił Bułhakow, "Mistrz i Małgorzata"




     Z racji Wielkiego Tygodnia, chciałam dodać wpis zbliżony tematyką do Świąt Wielkanocnych, w którym jednocześnie mogłabym polecić Wam jakąś dobrą książkę lub film. Akurat jestem w trakcie ponownego czytania jednej z moich ulubionych lektur - "Mistrza i Małgorzaty", autorstwa Michaiła Bułhakowa. Doszłam do wniosku, że dobrym pomysłem byłoby zwrócenie uwagi na mojego ulubionego, obok Wolanda, bohatera powieści, a mianowicie - na Poncjusza Piłata.

     Ciekawym zabiegiem wymyślonym przez ludzi są apokryfy, czyli nieuznawane za kanoniczne dopowiedzenia Biblii. Przykładem takiego zabiegu jest kilka rozdziałów "Mistrza i Małgorzaty" (m. in. "Poncjusz Piłat", "Kaźń", "Złożenie do grobu"). Odstępstwa od Biblii łatwo zauważyć, np. Jeszua (Jezus) ma jednego ucznia - Mateusza Lewitę, nie dwunastu. Zamiast Barabasza jest Bar-Rabban. Ale zdecydowanie najciekawszą postacią jest piąty procurator Judei, Poncjusz Piłat.

     Poznajemy go w chwili, gdy cierpi na dokuczliwy ból głowy i marzy jedynie o tym, by położyć się obok psa Bangi - jedynej żywej istoty, którą kocha i na której naprawdę mu zależy. Musi jednak przesłuchać skazanego na śmierć krzyżową Jeszuę Ha-Nocri. Początkowo traktuje go jak każdego innego łotra, jednak z czasem ów tajemniczy człowiek zaczyna coraz bardziej go zadziwiać. Z jakiegoś powodu wie, co dolega Piłatowi. Z łatwością domyśla się, czego w owej chwili pragnie. Oznajmia również, kiedy nadciągnie burza, a co najważniejsze - bezbłędnie wskazuje moment, w którym ustępują wszystkie dolegliwości procuratora. Od tej pory Piłat pragnie uwolnić, oskarżonego o podburzanie do zniszczenia świątyni Jeszuę, zamierzając uczynić z niego człowieka niespełna rozumu i umieścić go we własnej rezydencji dla bezpieczeństwa ogółu. Okazuje się jednak, iż nie są to wszystkie zarzuty stawiane Ha-Nocriemu. "Obraza majestatu" jest zbyt poważną sprawą, by procurator mógł ją zbagatelizować. Zatwierdza wyrok, mimo to podejmuje bezskuteczną próbę wstawiennictwa za skazanym u Kajfasza.

     Poncjusz Piłat przezywa problem moralny i egzystencjalny. Podjął decyzję, za którą pokutował całe swoje życie. Jeszua Ha-Nocri miał szansę stać się jego przyjacielem - nie tylko leczyłby jego bóle głowy, lecz byłby towarzyszem rozmów, kimś z kim mógłby spędzać czas, czego tak bardzo brakowało samotnemu i smutnemu Piłatowi. Poprzez swoje umycie rąk stał się konformistą, który uległ woli ludu z obawy przed utratą stanowiska. Dopiero gdy kaźń dobiegła końca, hegemon zdał sobie sprawę z tego, że byłby gotów oddać wszystko w zamian za ocalenie życia Jeszui. Niestety na to było już za późno. Podjęcie desperackich prób zadośćuczynienia, jak próba ocalenia Judy z Kiriatu, czy chęć pomocy Mateuszowi Lewicie, nie przyniosły mu spokoju ducha. Procurator cierpiał, a jego największą udręką stała się pełnia księżyca. Sen, który śnił, powtarzał się nieustannie, a po przebudzeniu nastawała okrutna rzeczywistość.

     Wybawienie przyniósł autor apokryfu, tytułowy Mistrz, mamy bowiem do czynienia z tzw. "powieścią w powieści". Dzięki Wolandowi Mistrz mógł uwolnić własnego bohatera. Krzyknął do niego "Jesteś wolny! Jesteś wolny! On czeka na ciebie!". Poncjusz Piłat odnalazł wówczas spokój. Przez całe swoje życie miał wrażenie, że nie dokończył rozmowy z Jeszuą, co teraz mógł naprawić. Spotkanie z Ha-Nocri przyniosło mu upragnioną wolność, umożliwiło zrzucenie z ramion własnego krzyża.

     Zdaniem wielu Poncjusz Piłat był tchórzem i konformistą. Mógł ułaskawić Jeszuę, zamiast czego umył ręce w obawie przed utratą piastowanego stanowiska. Dla mnie bohater "Mistrza i Małgorzaty" jest postacią, która zasługuje na współczucie. Jeszua widział w nim dobrego człowieka, czyli osobę, której on sam w sobie nie potrafił dostrzec. Może dzięki temu, że pokazał mu prawdziwego siebie, procurator zaczął zastanawiać się nad swoim życiem? Oczywiście zawinił, ale odbył pokutę, więc jego uwolnienie jest jak najbardziej słuszne. Bułhakow ukazał ludzką twarz Poncjusza Piłata, zwrócił uwagę na jego rozterki, na niepokój, tęsknotę, samotność. Przekazał nam coś bardzo ważnego. Każdy ma w sobie dobro, może gdzieś głęboko ukryte, ale każdy w głębi duszy jest dobry. Do nas należy wybór drogi, jednak pamiętajmy, że każdy jest tylko człowiekiem.

     Polecam Wam przeczytanie całej powieści - naprawdę warto! Wiem, że nie jest to recenzja całości, ale być może powyższy opis apokryfu zachęci Was do sięgnięcia po lekturę. Powiem krótko, że opowiada ona o działaniach szatana imieniem Woland, który przybywa wraz ze swoją świtą do totalitarnej Moskwy na kilka dni przez Wielkanocą, by urządzić bal. W międzyczasie demaskuje w groteskowy sposób wady ludzkie. Mamy również do czynienia z piękną historią miłości dwojga ludzi - tytułowego Mistrza i Małgorzaty, którzy zostali dla siebie stworzeni. Według mnie jest to jedna z najbardziej wartościowych lektur.

Zachęcam do przeczytania!




Kilka cytatów z całej powieści:


"Ten, który kocha, powinien dzielić los tego, kogo kocha."


"Po co iść tropem tego, co się już skończyło?"


"Lubię siedzieć nisko (...) upadek nie jest wówczas tak niebezpieczny."


"rękopisy nie płoną"


"Miłość napadła na nas tak, jak napada w zaułku wyrastający spod ziemi morderca, i poraziła nas oboje od razu."


"...runie świątynia starej wiary i powstanie nowa świątynia prawdy."


"Pisarz jest pisarzem, ponieważ pisze, a bynajmniej nie dlatego, że ma legitymację."


„(...) wszelka władza jest gwałtem zadanym ludziom i że nadejdzie czas, kiedy nie będzie władzy ani cesarskiej, ani żadnej innej. Człowiek wejdzie do królestwa prawdy i sprawiedliwości, w którym niepotrzebna będzie już żadna władza.”




A to zdjęcie Hristo Shopova wcielającego się w rolę Poncjusza Piłata w filmie, pt. "Pasja":



A z okazji zbliżających się Świąt Wielkanocnych pragnę Wam życzyć dużo dużo zdrowia, uśmiechu, mnóstwa powodów do radości!
Ale oprócz tego - również chwili refleksji, jak np.dziś, w Wielki Piątek.

 Oczywiście mokrego Lanego Poniedziałku!
I żebyście się porządnie wyspali, odpoczęli i wrócili do szkoły/pracy z niewyczerpanym pokładem zapału i energii!

Raz jeszcze radosnych, spędzonych w rodzinnym gronie Świąt Wielkanocnych
 - Angelika JJ


PS: Dziękuję za wszystkie komentarze, jesteście niesamowici! Daje mi to ogromną motywację do dalszego pisania. Buźki! ;)

wtorek, 15 kwietnia 2014

"Każdy nosi w sobie dżumę" - "Dżuma", Albert Camus


„Każdy nosi w sobie dżumę, nikt bowiem nie jest od niej wolny. I trzeba czuwać nad sobą nieustannie, żeby w chwili roztargnienia nie tchnąć dżumy w twarz drugiego człowieka i żeby go nie zakazić. Mikrob jest czymś naturalnym.”

 - Albert Camus, "Dżuma"


     Dziś chciałabym polecić Wam jedną z moich ulubionych lektur szkolnych, bardzo wartościową pozycję, pt. "Dżuma" - autorstwa Alberta Camus. Nie będę streszczać całego utworu, opiszę jednak pokrótce samego autora oraz kilku bohaterów. Postaram się również zwrócić uwagę na ważniejsze pojęcia, a także na ponadczasowe przesłanie utworu.

Albert Camus:

 ♠ francuski pisarz ("Dżuma", "Obcy", "Upadek"), dramaturg ("Stan oblężenia", "Nieporozumienie"), eseista ("Mit Syzyfa", "Człowiek zbuntowany") i reżyser teatralny
 ♠ przedstawiciel egzystencjalizmu
 ♠ laureat Literackiej Nagrody Nobla (1957r.)
 ♠ studiował filozofię i historię kultury antycznej na uniwersytecie w Algierze
 ♠ interesował się polityką i dziennikarstwem


"DŻUMA":

     "Dżuma" została wydana w 1947 roku. Jest powieścią paraboliczną, co oznacza że posiada sens dosłowny i metaforyczny. Miejscem akcji jest Oran, miasteczko położone w Algierii. Jest ono również symbolem miejsca, w którym kumuluje się zło, symbolem odizolowania, alienacji.

     Ponadto, tytułowa dżuma oznaczać może nie tylko chorobę, ale również zło mieszkające w człowieku, zniewolenie. Podobnie jest z czasem akcji, który jest uniwersalny. Może odnosić się do czasów obecnych, gdyż "bakcyl dżumy nie umiera i nie znika".

     Powieść opowiada o epidemii dżumy, która wybuchła niespodziewanie w niczym niewyróżniającym się miasteczku o nazwie Oran. Autor ukazał postawy bohaterów, którzy - znajdując się w sytuacji granicznej, kierują się różnymi wartościami. Przyjmują różne postawy, np. oportunizm, który można odnieść do Cottarda, który dostosował się do panujących warunków za cenę własnej godności, czy również humanizm laicki - jak Rieux i Tarrou, kórzy byli "świętymi bez Boga".

     Bohaterowie wykreowani są w taki sposób, że każdy jest inny, posiada jasno określony charakter oraz zasady, którymi się kieruje. Uważam, że najciekawszą postacią jest ojciec Paneloux. Przechodzi ewolucję, staje się lepszym człowiekiem, co można dostrzec przesłaniu jakie zawiera w swoich kazaniach. Pierwsze zawiera oskarżenia, zarzuty wobec grzesznych ludzi, których spotkała surowa, ale zasłużona kara. Paneloux nie identyfikuje się z ludźmi - wręcz przeciwnie - buduje mur pomiędzy nimi a swoją osobą. Daje sobie prawo oceniania innych, sam czując się bezkarnie. Cechuje go obskurantyzm, ambicja, jest konserwatystą. Podczas kazania zwraca się do wiernych mniej więcej tymi słowami: "Bracia moi, dosięgło was nieszczęście, bracia moi, zasłużyliście na nie". Nie ma w nim pokory. Jest daleko od drugiego człowieka.

     Jego poglądy diametralnie zmieniają się pod wpływem śmierci, której był świadkiem. Była to śmierć małego chłopca. Dziecko, jak wiadomo, symbolizuje czystość i niewinność. Nijak nie odnosi się to do poglądów księdza, które przedstawił w swoim pierwszym kazaniu. Czym zawiniło dziecko, że zasłużyło na taką śmierć? To wydarzenie wydaje się być niesprawiedliwe, ta jedna śmierć tak niepotrzebna, a jednak to dzięki niej ojciec Paneloux otwiera oczy. Zaczyna inaczej spoglądać na ludzi, nie stawia się już ponad nimi, schodzi z piedestału i pomaga im. Angażuje się w akcje, ofiaruje swoją pomoc. Wygłasza drugie kazanie, które ukazuje jego wewnętrzną przemianę. Podejmuje się teodycei, czyli obrony Boga przed zarzutami.

     Drugim bohaterem, który zmienia się wewnętrznie jest Rambert. Imponuje mi jego postawa. Początkowo, gdy zostaje zamknięty w obcym, zadżumionym mieście, alienuje się, nie czuje się dobrze w nieznanym miejscu, z dala od domu i ukochanej. Z czasem jednak zaczyna identyfikować się z ludźmi, zaprzyjaźnia się nawet z dwoma innymi bohaterami - Rieux i Tarrou. W pewnym momencie staje przed wyborem - może wybrać własne szczęście i życie z kobietą, którą kocha lub pozostanie w Oranie i niesienie pomocy innym. Rambert wyrzeka się własnego szczęścia na rzecz chorych mieszkańców. Czuje, że jest jednym z nich, zdaje sobie sprawę, że powinien tam pozostać, mówi: "Ta sprawa dotyczy nas wszystkich".

     "Dżuma" spodobała mi się tak bardzo z tego powodu, że pokazała prawdę o ludziach. Zdałam sobie sprawę z tego, że jesteśmy kimś innym, kiedy po prostu żyjemy, jesteśmy wolni, zdrowi, otoczeni rodziną i przyjaciółmi, a stajemy się zupełnie innymi ludźmi w obliczu zagrożenia życia - i może właśnie wtedy jesteśmy naprawdę sobą. Mieszkańcy Oranu żyli jak pogrążeni w letargu, nie zastanawiali się nad sensem swojego istnienia, nie mówili sobie "kocham cię", nie przypuszczając, że być może są to ich ostanie dni razem. Odseparowanie od najbliższych i powracająca myśl o ich utracie, czy też o własnej śmierci - uświadomiła im, co jest dla nich najważniejsze. Dzięki dżumie ludzie stali się sobie bliżsi. Przestali być samotni wśród tłumu, zaczęli zbliżać się do siebie. Narodziło się wśród nich poczucie wspólnoty i solidarności. Czując presję uciekającego czasu zaczęli żyć pełnią życia, korzystać z każdej chwili.

     Może my też powinniśmy przyjąć taką postawę? Nie czekajmy, aż przed epidemię dżumy zamkną się bramy naszego miasta. Powiedzmy innym, że ich kochamy, spędzajmy czas razem, nie w samotności. Kiedyś może być za późno. Pamiętajmy, że "istnieć nie znaczy żyć".


     Na koniec zamieszczam kilka cytatów z powieści:



„Zarazy są w istocie sprawą zwyczajną, ale z trudem się w nie wierzy, kiedy się na nas walą. Na świecie było tyle dżum co wojen. Mimo to dżumy i wojny zastają ludzi zawsze tak samo zaskoczonych.”




"Ale brutalna i przedłużająca się rozłąka pomogła im upewnić się, że nie potrafią żyć z dala od siebie, i wobec tej prawdy, która nagle wyszła na jaw, dżuma była drobnostką."


"Może lepiej jest dla Boga, że nie wierzy się w niego i walczy ze wszystkich sił ze śmiercią, nie wznosząc oczu ku temu niebu, gdzie on milczy."


"Karmili więc swoje cierpienia błahymi i zbijającymi z tropu znakami, jak lot jaskółek, rosa wieczorna czy osobliwy promień pozostawiony czasem przez słońce na pustej ulicy"


„Całe nieszczęście ludzi płynie stąd, że nie mówią własnym językiem.”


„W ludziach więcej rzeczy zasługuje na podziw niż na pogardę.”

niedziela, 13 kwietnia 2014

Jak człowiek nie marzy – umiera: "Skazany na bluesa"




"Przestałem marzyć. Jak człowiek nie marzy – umiera."
 - Ryszard Riedel






Dziś chciałabym opowiedzieć Wam o filmie, który powinien znać każdy fan zespołu "Dżem". Ja ciągle poznaję historie członków zespołu, uczę się słów, symultanicznie szukając ich głębokiego przesłania, chłonę eteryczne dźwięki i zastanawiam się, ile jeszcze istnieje tak fantastycznych zespołów, o których nie mam pojęcia.

     Niełatwo jest podjąć wyzwanie i nakręcić film o nieżyjącej osobie, nie narażając się przy tym na ostrą krytykę ze strony fanów. Oglądając film "Skazany na bluesa" należy mieć na uwadze przede wszystkim fakt, iż nie jest to film biograficzny, zatem nie wszystko, co zostało ukazane, jest zgodne z prawdą. Mimo to, historia Ryszarda "Ryśka" Riedla została przybliżona w dość sugestywny sposób. 

     Reżyser Jan Kidawa-Błoński znakomicie poradził sobie z wyznaczoną rolą. Udało mu się pokazać Ryśka takiego jakim był, wyciągając to, co w nim było zarówno najlepsze, jak i najgorsze. Kreacja głównej postaci wywarła na mnie pozytywne wrażenie, dzięki bezprecedensowej grze Tomasza Kota. Wydawać się mogło, że całym sobą czuje tę rolę, że jest dla niej stworzony. Warto zwrócić uwagę na bohaterów z dalszego planu. Przykładowo, Maciej Balcar jako Indianer wywarł na mnie szczególne wrażenie. Podobnie Jolanta Fraszyńska, trudno wyobrazić sobie kogoś innego do odegrania roli Goli.

     W tle przewijają się nieustannie utwory zespołu Dżem, takie jak Sen o Victorii, List do M czy Czerwony jak cegła.

     Interesującym zabiegiem były relacje retrospektywne, w których Rysiek wracał myślami do swojego dzieciństwa. Jedną z najbardziej wymownych scen była ta, w której mały Riedel trąbi na ojca, który bezlitośnie oddaje ukochanego psa chłopca do schroniska dla zwierząt. W pamięć zapadła mi również dwie inne sceny: pierwsza to ta, w której Rysiek i Indianer zostają "braćmi", co pieczętują uściskiem krwawiących dłoni. Drugą jest scena uwolnienia białego konia, która dla mnie oznacza manifestację wolności. Oprócz tego, tworzy klamrę z jedną ze scen końcowych, w której Rysiek wsiada na konia i odjeżdża.

     Wiele emocji wzbudziły we mnie krótkie sceny pomiędzy Ryśkiem, a jego synem Sebastianem. Jeżeli czegoś w filmie mi brakowało, to jedynie większej ilości scen, w których Riedel był naprawdę szczęśliwy. Może scena z córką? Sama Małgorzata Riedel mówiła, że ich życie, to nie były jedynie problemy, heroina, samotność... Były również szczęśliwe chwile i to ich zabrakło mi w "Skazanym na bluesa".

     W filmie nie brakowało scen, które wyciskały łzy z oczu. Najbardziej ujęły mnie momenty rozmów syna z ojcem. Ojciec, który sam miał zniszczone dzieciństwo, niszczy je synowi, ale orientuje się, że nie można żyć w ten sposób. Chwila, w której Jan Riedel daje synowi klucze był przełamaniem granicy. Później telefon do chorego syna, monolog Jana i odzyskanie świadomości przez Ryśka - to sceny, które długo nie wypadną z pamięci. Oprócz nich, pięknym momentem był ten, w którym Rysiek pyta: "Gosia, czy ty się mnie brzydzisz?" i mówi o tym, że może sobie znaleźć kogoś innego. Na to Małgorzata odpowiada, że wytrzyma wszystko, tylko musi czuć, że Rysiek ją kocha. Jest to jedna z moich ulubionych scen.

     Pozwolę sobie wrócić do początku filmu, a konkretnie do sceny, w której Indianer odpowiada na pytanie Ryśka, co by zrobił, gdyby miał drugie życie. Przyjaciel odpowiada, że wówczas nie brałby "tego gówna" Ta wymowna scena porusza do głębi i jest idealnym akcentem na rozpoczęcie całej historii. Historii, która ukazuje drogę ku wolności, naznaczoną trudnym dzieciństwem, zdominowaną przez narkotyki, upiększoną utworami płynącymi prosto z serca.

     Przedstawię jeszcze jedną, ostatnią już ze scen, która wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Mam na myśli koncert Dżemu w szkole, podczas którego Rysiek z kapelą zabawiają publiczność, która zatapia się w bluesowych rytmach, tańczy, bawi się, eksponuje wolność. Oburzona dyrektorka i rozbierający się uczniowie - wspaniały pokaz kontestacji. Zdecydowanie na plus.

Polecam ten film każdemu z czystym sercem. Wyciska łzy z oczu, sprawia że na moment przystajemy i zastanawiamy się nad życiem, w którym piękne są tylko chwile, chwyta za serce i wciska w fotel.

Kilka kadrów z filmu:









środa, 9 kwietnia 2014

Nie istnieje nic takiego, czego by sztuka nie mogła wyrazić. "Dziewczyna z perłą" - J. Vermeer



"Nie istnieje nic takiego, czego by sztuka nie mogła wyrazić"
 - Oscar Wilde


Jeżeli masz ochotę pogrążyć się w niezwykłej grze świateł, chłonąć kurz z ciasnego pomieszczenia oraz zatonąć w subtelnej grze niewinnych gestów i spojrzeń, gorąco polecam znakomity film, pt. "Dziewczyna z perłą" w reżyserii Petera Webbera.

Dwa lata temu, zgłębiając informacje o życiu i twórczości holenderskiego malarza - Johannesa Vermeera trafiłam na obraz, pt. "Dziewczyna z perłą".

Wyraz twarzy młodej dziewczyny zaintrygował amerykańską pisarkę - Tracy Chevalier, autorkę powieści historycznych do napisania książki o muzie Vermeera. Właśnie na jej podstawie został nakręcony film o tym samym tytule. Film, o którym chciałam Wam dziś pokrótce opowiedzieć.

Adaptacja filmowa kompletnie mnie oczarowała. Poczynając od znakomitej obsady aktorskiej (m. in. Colin Firth, Scarlett Johansson), poprzez delikatną, subtelną muzykę, a kończąc na doskonałej scenografii i fantastycznych kostiumach. 

Mogłabym godzinami rozpisywać się o uroku pracowni Vermeera - starej, zakurzonej i osnutej tajemnicą, do której dostęp uzyskuje jedynie Griet. Początkowo dziewczyna zajmuje się jedynie sprzątaniem w domu państwa Vermeerów, później artysta pozwala jej mieszać farby. W ten sposób rodzi się pomiędzy nimi subtelne uczucie, które jest tak urocze i tak obce w dzisiejszym świecie, w którym dominuje amor vulgaris. Ich fascynacja sobą nawzajem stopniowo rośnie, co podkreślają niezwykle eteryczne sceny, takie jak zwilżanie warg przez Griet, jej rozpuszczone rude włosy, chwila, w której na moment stykają się ich dłonie. Na uwagę zasługują również inne wspaniałe sceny, jest ich o wiele więcej, nie chcę jednak zdradzać całej fabuły filmu.

Kiedy ich uczucie powoli kiełkuje, w powietrzu niemal czuć ostry zapach farby, a w oczy razi słońce, którego promienie nieśmiało przedzierają się przez zakurzoną szybę.

Najbardziej urzekło mnie to, jak Johannes i Griet rozumieją siebie nawzajem. Bardzo wymowną sceną jest ta, w której dziewczyna pyta Catharinę - żonę malarza - czy może umyć okno w pracowni. Na to kobieta opowiada twierdząco i ze zdumieniem. Griet tłumaczy, że wtedy w pracowni zmieni się światło. Świadczy to o tym, iż prosta dziewczyna ma pojęcie o sztuce, wręcz "czuje" ją. Rozumie malarza o wiele bardziej niż jego własna żona, co rodzi w Catharinie poczucie chorobliwej zazdrości.

Mimo iż Catharina Vermeer - przynajmniej we mnie - wywołuje raczej negatywne emocje, jest to postać, która, moim zdaniem, zasługuje na współczucie i odrobinę zrozumienia. Spróbujcie zrozumieć jej frustrację tym, że prosta dziewczyna rozumie sztukę, czego ona sama nie potrafi pojąć. Nie ma wstępu do pewnej strefy, w której porusza się jej mąż. Oboje żyją w zupełnie różnych światach, które łączą jedynie - a może aż? - ich potomkowie.

Gorąco polecam Wam film "Dziewczyna z perłą". Uważam go za naprawdę warty obejrzenia.

Poniżej zamieszczam krótki filmik, ukazujący najlepsze momenty filmu.


Zachęcam również do obejrzenia kilku zrzutów z ekranu:










sobota, 5 kwietnia 2014

Peace, love, empathy.



"Ulubieńcy bogów umierają młodo"

- F. Nietzsche



Co się dzieje, kiedy umiera legenda?

Śmierć staje się akapitem w Internecie, artykułem w gazecie z wielkim zdjęciem pośrodku. Słysząc wiadomość w telewizji czy radio o samobójczej śmierci, zatrzymujemy się na moment, a chwilę później żyjemy dalej. Czasem jednak watro zatrzymać się na dłużej.

Kiedy 5 kwietnia 1994 roku, dokładnie dwadzieścia lat temu, rzekome samobójstwo popełnił Kurt Cobain - członek zespołu Nirvana, coś się skończyło. Skończyła się epoka grunge - naznaczona śmiercią przestała być zabawna. O tym świat dowiedział się jednak ósmego kwietnia, gdyż ciało 27-letniego Cobaina znaleziono dopiero trzy dni później.

Kiedy umarła legenda, nie było mnie jeszcze na świecie. Urodziłam się niecały rok później. Żałuję, że nie mogę wspominać Kurta w ten sposób, w jaki robią to ci, którzy pamiętają go za życia. Żałuję, że nigdy nie byłam na jego koncercie, że nie mogłam z niecierpliwością czekać, aż ukaże się płyta Nirvany.
Mogę jednak odnaleźć go w jego utworach, w jego głosie, w słowach piosenek. Kurt Cobain jest wciąż żywy w pamięci tych, którzy go pokochali.

Kilka faktów z życia Kurta Cobaina, które odcisnęły piętno na jego życiu:

  • dorastał w okolicy, gdzie narkomania i samobójstwa były na porządku dziennym. Jego dwaj wujkowie odebrali sobie życie za pomocą broni palnej;
  • był opisywany jako "szczęśliwe, pobudzone i bardzo opiekuńcze dziecko". Wszystko zmieniło się, gdy miał siedem lat - wówczas jego rodzice rozwiedli się i każde z nich założyło własną rodzinę;

 W wywiadzie udzielonym w 1993 roku powiedział:

“Pamiętam uczucie wstydu z jakiegoś powodu. Wstydziłem się moich rodziców. Nie mogłem znieść niektórych kolegów w szkole, bo bardzo im zazdrościłem, wiesz, typowej rodziny. Matka, ojciec. Chciałem tego poczucia bezpieczeństwa i o to miałem pretensje do rodziców przez parę ładnych lat.”

  • Kurt był świadkiem przemocy, wskutek której jego matka trafiła do szpitala;
  • prawną opiekę nad chłopcem miał jego ojciec. Kurt nie czuł się dobrze wśród "nowej rodziny";
  • w szkole zaprzyjaźnił się z homoseksualnym chłopakiem, przez co stał się ofiarą prześladowań;
  • w drugiej klasie liceum zamieszkał z matką, która wyrzuciła go z domu po tym, jak rzucił szkołę, by poświęcić się muzyce;
  • od dziecka interesował się sztuką: rysował, grał na pianinie i komponował;
  • uczestniczył w koncertach rockowych. Podczas jednego z nich poznał Tracy Marander, swoją pierwszą miłość, ich związek był jednak trudny i nie przetrwał;
  • kolejną miłością Kurta była Tobi Vail;
  • podczas rozmowy Kurta ze swoją przyjaciółką - Hannah Kathleen, dziewczyna napisała sprayem na ścianie "Kurt Smells Like Teen Spirit" - "Teen Spirit" jest nazwą dezodorantu, którego używała Vail. Hannah śmiała się, że Kurt nim przesiąkł;
  • razem z Kristem Novoselicem założyli zespół Nirvana w 1987 roku;
  • w 1990 r. Cobain poznał Courtney Love, z którą wziął ślub dwa lata później. Osiemnastego sierpnia tego samego roku na świat przyszła ich córka - Frances Bean;
  • z powodu uzależnienia obojga rodziców od narkotyków, Cobain i Love zostali pozbawieni praw opieki nad dzieckiem; prawo do opieki odzyskali kilka miesięcy później;
  • Kurt cierpiał na chroniczne zapalenie oskrzeli oraz przewlekłą chorobę żołądka. Aby załagodzić ból, brał heroinę, od której się uzależnił;
  • w 1993 roku przedawkował heroinę. Courtney Love wstrzyknęła mu Narcan, dzięki czemu powrócił do świadomości i mógł zagrać koncert;
  • Kurt podejmował rzekome próby samobójcze;
  • 30 marca 1994 roku pojechał do ośrodka odwykowego Exodus w Los Angeles, gdzie miał poddać się terapii; wyszedł na zewnątrz pod pretekstem zapalenia papierosa. Wspiął się na ogrodzenie, pojechał taksówką na lotnisko i poleciał do Seattle;
  • 3 kwietnia Love wynajęła prywatnego detektywa, Toma Granta, by odnalazł jej męża;
  • 8 kwietnia 1994 roku ciało Kurta Cobaina znalazł elektryk. Według raportu, Cobain zmarł trzy dni wcześniej, a więc 5 kwietnia;
  • obok ciała Cobaina, znaleziono strzelbę oraz list "pożegnalny";
  • we krwi Kurta wykryto dużą dawkę heroiny oraz śladowe ilości diazepamu;

Oficjalnie wiadomo, że Kurt Cobain popełnił samobójstwo, jednak nieoficjalne śledztwo w tej sprawie prowadził Tom Grant. Odkrył m.in. fakt, że po zażyciu tak dużej dawki heroiny, Cobain nie byłby w stanie podnieść strzelby i zastrzelić się. Więcej na temat śledztwa można poczytać tutaj:

Zapraszam do galerii upamiętniającej tego niezwykłego człowieka:

"Peace, love, empathy."
  • "Czasami coś w nas umiera i nie chce zmartwychwstać."












"I hate Mom. I hate Dad. Dad hates Mom. Mom hates Dad.
 It just makes you want to be so sad."
"I'm so ugly but that's ok, 
'cause so are you 

I'm so lonely and that's ok, 
I shaved my head  and I'm not sad"











"Wanting to be someone else 
is a waste of the person you are."



"Here we are now, entertain us!"







"Punk to muzyczna wolność. To mówienie, robienie i granie tego, na co masz ochotę. Nirvana oznacza wolność od bólu i cierpienia w zewnętrznym świecie i to jest bliskie mojej definicji punk rocka."



"I'm going where the cold wind blows
In the pines, in the pines
Where the sun don't ever shine
I will shiver the whole night through"









"It's better to be hated for what you are 
than to be loved for what you're not."

"It's okay to eat fish
'Cause they don't have any feelings"










"Jestem grunge'em, a skoro grunge to śmiecie, 
to jestem z tego dumny."





"And I swear that I don't have a gun
No I don't have a gun
No I don't have a gun"











"Jestem znacznie szczęśliwszym facetem niż ludzie myślą."



"We can have some more, nature is a whore
Bruises on the fruit, tender age in bloom"









"Najszczęśliwszym dniem mojego życia był ten, 
po którym nie nadeszło jutro."


"Przez całe moje życie nie wierzyłem w większość rzeczy, które wyczytywałem w podręcznikach od historii, i w to, czego uczyli mnie w szkole. Teraz do mnie dotarło, że nie mam prawa, by osądzać kogoś na podstawie tego, co o nim czytałem. Nie mam prawa do osądzania czegokolwiek. Oto lekcja, którą otrzymałem."


[*]

KURT COBAIN
[20 II 1967 - 5 IV 1994]

"It's better to burn out than fade away."



"Nikt nie umiera bez utraty dziewictwa... Życie pierdoli nas wszystkich."



[*]